Mam spokój w sobie i nie wiem, skąd go mam. Może to satysfakcja z dobrze napisanych kolejnych stron, może zmęczenie andaluzyjskim upałem? Sprawy polskie padają na pysk, co nie znaczy, że są nie do uratowania i w tej dość beznadziejnej sytuacji mam poczucie, że optymistycznie uda się je wyprostować. Nie mogę spać, levante daje w kość, noce gorące i duszne, wstaję wcześnie rano i idę na spacer, miasto wymarłe, tylko kilku starszych panów popija brandy. Jest ósma rano. Najpiękniejsza chwila świata. Dopijam sok z pomarańczy i choć czuję się jak zombie, nie żałuję ani sekundy tego poranka. Kiedyś jeszcze się wyśpię.
Sprawy literackie i hiszpańskie dla odmiany mają się doskonale. Może to tylko dowód na to, że powinnam zapomnieć o Polsce i robić swoje. Mój hiszpański para-mąż codziennie bierze lekcje polskiego i bardzo mnie tym zaskakuje. Ja niespodziewanie zaczynam mówić po hiszpańsku i jestem w tym dobra. Książka blisko końca, 350% lepsza od poprzedniej. Co cieszy, bo nie ma nic gorszego, niż dobry debiut i słaba kolejna publikacja. Najwyraźniej mi to nie grozi. Rozwijam literackie skrzydła pod obłędnie niebieskim niebem. Zapomniałam nawet, jak wygląda plaża, zresztą levante nie sprzyja plażowaniu. Można wszakże znaleźć jakieś calas na wybrzeżu, gdzie uda się schronić przed wietrzyskiem i skorzystać ze słońca, ale chwilowo dobrowolnie z tego rezygnuję. Niewiele mam czasu na ukończenie powieści, za kilka dni jedziemy w road trip do Polski. Nie bardzo mi się uśmiecha, ale ostatecznie w międzyczasie jeszcze zwiedzimy Madryt, więc nie będzie tak źle. Potem trzy dni jazdy przez Europę, ponad trzy tysiące kilometrów. Mnóstwo przestrzeni na myślenie, patrzenie i wygłupy. Pomimo niedogodności, bardzo to lubię. Kanapki robione na kolanie, zwijanie papierosów podczas jazdy, zaskakujące swoim pięknem widoki za oknem.
Druga wizyta w Polsce od ośmiu miesięcy, następna będzie pewnie w przyszłym roku. Nie tęsknię, choć podobno wypada. Mam tu wszystko, co do życia potrzebne i najchętniej zamknęłabym już polski rozdział na dobre, całkowicie. Pisać jednak do końca zamierzam po polsku. To język, który czuję i któremu wiele zawdzięczam, pełen pięknych książek i wspaniałej muzyki, poezji i karkołomnych zabaw słowem. Tyle i aż tyle zawdzięczam ojcowiźnie. Jesionka, tapczan, durnowaty.
Wiatr wdziera się przez otwarte okno szarpiąc przy tym okiennice, wnosząc ze sobą chwilowy powiew świeżości. Pocę się już ósmą godzinę.