Dziś będzie chaotycznie, bo to jest dzień na zbieranie myśli, segregowanie i przyglądanie się im, ich znaczeniu i emocjom, jakie wywołują. Kogo to nie interesuje, niech nie czyta, niech sobie wejdzie na Wysokie Obcasy albo Focha i poczyta mniej lub bardziej poważne panie, niektóre nawet sfrustrowane i wylewające swoje żale pod pretekstem dziennikarstwa, cóż, jakoś sobie trzeba z tym radzić. Ja sobie muszę poradzić z infekcją ucha, bólem głowy, jaki ona powoduje i ogólnym wkurwem spowodowanym zarówno fizjologią ucha, jak i zachowaniem ludzi dookoła. Szczególnie tych, którzy wiedzą lepiej i mają fakultet z wszystkiego.
Najpierw o partnerstwie, bo temat aktualny. Z wielu powodów – dziesiątek publikacji, które ludzie udostępniają na fejsbuku, a które zazwyczaj są wytłumaczeniem ich niezdolności do bycia w związku. Po ośmiu latach bycia singielką i półtora roku w związku stwierdzam, że bez porównania prościej jest być singlem. Nie ma obowiązków, nie trzeba się przesadnie martwić o drugiego człowieka, a nawet wcale, nie trzeba nikogo utrzymywać ani pomagać mu w rozwoju, osobistym czy zawodowym. Kot to nie człowiek, nie wymaga tyle, ile codzienność z ludzką jednostką. Prawdopodobnie modeli partnerstwa jest tyle, ilu ludzi, ale być może pewne oczywiste podwaliny istnieją? Nie jestem zwolenniczką czytania poradników, czerpania wiedzy z filmów, seriali czy ogólnie pojętej tv, więc wolę się sama w realiach przekonać, co i jak. Przekonuję się niestety coraz bardziej o głupocie ludzkiej, o wyniosłości i pewności siebie, która upoważnia do dawania życiowych rad i wskazywania najlepszych dróg życia. Ja chyba jednak wolę mieć wątpliwości, porozmawiać o tym z ludźmi, którzy mają doświadczenie, a nie pustą wiedzę z kolorowych gazet i pomylić się, ale próbować. Może mój model partnerstwa nie jest idealny, może się okaże niebawem, że w ogóle nie jest najlepszy, ale przynajmniej nie powiem sobie, że nie próbowałam, siedziałam na tyłku i zaaplikowałam sobie i jemu jakiś schemat, w który trzeba było człowieka wtłoczyć, ulepić i zmieścić w skali wymagań/oczekiwań/potrzeb. Wolę mieć pewność, że się rozwijamy i wspieramy w tym rozwoju, zawodowym i osobistym, niż tkwić we frustrującej rzeczywistości jako idealni konsumenci. Nie po to wyjechałam na drugi koniec Europy, żeby tu obrastać w materialne rzeczy, a jak wynika z mojego doświadczenia, marzeń i wspomnień też się nie da kupić, choć wielu ludzi, dobrze przystosowanych do rzeczywistości, potrafi je sobie zastąpić czymś, co je przypomina i jeszcze wytykać innym, że robią inaczej.
Jak widać, trochę się przelewa. Może i dobrze, takie refleksje są w życiu potrzebne. Weryfikują mój system wartości regularnie i dzięki temu wiem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze i jak mam ustawić priorytety. I wbrew temu, co lubią ludzie wychowani na konsumpcji, nie wybieram najprostszej drogi. Jakoś bardzo nie lubię najmniejszej linii oporu. I uważam, że z każdej sytuacji jest wyjście, czasami nie najlepsze, nie do końca satysfakcjonujące, ale jednak jest.
Czy tylko ja wierzę w to, że praca nad sobą rozwiązuje życiowe problemy? Na szczęście znam kilka osób, które to praktykują, ale w skali rozpoznanej przeze mnie rzeczywistości jesteśmy faktycznie jakimś promilem. Nie jest to łatwa praktyka, ale nie wyobrażam sobie inaczej, po wierzchu, załatwiać sprawy ze sobą samym i z ludźmi. Człowiek jest zbyt wielką wartością, żeby skupić się tylko na sobie. Egocentryzm i brak empatii – to jest to, co zauważam ostatnio w naprawdę dużej skali. Kombinacja tych dwóch cech jest niebezpieczna i bardzo jej nie lubię u ludzi, z którymi spędzam choć odrobinę czasu. Mogę być dla nich miła aż do momentu, kiedy zaczynają mi mówić, jak mam żyć. Strasznie mnie to wkurza, czy wy też tak macie? Może powinnam zacisnąć zęby, uśmiechać się, kiwać głową i robić swoje? No to przykro mi, tak nie potrafię.
Myślę, że mam dobre życie. Obrałam sobie kierunek, zmierzam w jasno określonym celu, który jest równowagą między życiem zawodowym i osobistym z uwzględnieniem i poszanowaniem wartości tej drugiej osoby, która zmierza tam razem ze mną. Czasem bywa trudno, są ciężkie rozmowy, przysłowiowe pakowanie walizek, rytualne trzaskanie drzwiami, są też chwile błogie, pełne szczęścia i radości, jest też zwykła codzienność, która nie frustruje. Ale mam poczucie sensu, wiem, po co to wszystko. Na pewno nie po to, żeby mieć lepszy samochód i wypasioną chałupę, bo pluję na to i dobrze już wiem, że to pułapka.
Wszystkim, którzy obrali sobie drogę i wytrwale nią kroczą, życzę szczęścia i szczerze kibicuję. Nie będę wam mówić, co macie ze sobą zrobić, obiecuję. A jeśli będziecie chcieli wiedzieć, jak robią to inni i czy im się udaje, sięgniecie po moje książki.
To już na koniec, na rozluźnienie nastroju po takich ciężkich rozmyślaniach, choć pogoda przepiękna, przesyłam wam energetyzującą piosenkę.