Levante

codzienność :), literatura, przemyślenia antropologiczne

Stało się i w końcu się udało – napisałam i zredagowałam nową książkę. Skończyłam nad nią pracować niecałe dwa miesiące temu i zadałam sobie pytanie – co teraz? Teraz oczywiście trzeba ją wydać. Nie takie to proste, jak się wydaje. Jeśli pójdę do wydawnictwa, będę czekać dwa lata, a bandycka polityka wydawnicza znów pozbawi mnie jakiegokolwiek dochodu. Mogę ją wydać w selfpublishingu, ale jak mam ją sprzedać, nie mieszkając w Polsce? Nie jestem Kubą Wojtaszczykiem, nie znam się na auto-promocji i podziwiam chłopaka, że dał radę. Rok 2014 zdecydowanie należał do niego! Ja tymczasem, kiedy myślę o tym, że mam się sama zająć dystrybucją mojej książki, wyobrażam sobie stoisko na targu warzywnym, gdzie obok szmuglowanych papierosów i jajek ze wsi stoję ja z książką, ogrzewając się czasem przy koksowniku. Może to i ciekawa wizja, ale wyłącznie jako żart rysunkowy, jako realia już tak nie śmieszy. Raczej budzi moje przerażenie.

I oto pojawia się nowa opcja – samodzielne sfinansowanie książki z dodatkową pełną obsługą wydawniczą, w tym ogólnopolską dystrybucją i promocją. Cudo, marzenie pisarza, w dodatku nie obdzierają ze skóry finansowo i jest nadzieja, że uda się jakieś grosze odłożyć na research do kolejnej książki. A dwie następne już mam w głowie, za dwa-trzy miesiące zaczynam pisać trzecią książkę. Pozostaje tylko zebrać pieniądze na sfinansowanie „Levante”. Z pomocą przychodzi platforma crowdfundingowa. Pomyślałam sobie, przecież ludzie czytali „Kosowo”, lubią mój styl, na pewno chętnie kupią moją nową książkę. Moi przyjaciele, znajomi, którzy doceniają to, że piszę i się nie poddaję, mimo, że czasy nie sprzyjają artystom, na pewno pomogą. A więc zaryzykowałam.

Minęły trzy tygodnie od startu projektu, książkę w przedsprzedaży kupiło 14 osób. Dwoję się i troję, proszę przyjaciół o polecanie książki znajomym, o kupienie jednego egzemplarza. Pomysłów mi brakuje. Amanda Palmer, najskuteczniejsza artystka jeśli chodzi o crowdfunding, mówi, że trzeba zbudować sieć bezpośrednich kontaktów, wówczas nie trzeba zmuszać ludzi do kupienia sztuki, ale pozwolić im za nią zapłacić. Może pytanie jest takie – czym są w dzisiejszych czasach bezpośrednie kontakty? Czy przyjaźń, bliska znajomość, ileś czasu spędzonego razem, to nie jest to? Pozostaję optymistką, choć nie wiem na razie, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego ludzie wolą puste lajki, niż prawdziwe działanie? Wystarczy 120 osób kupujących książkę, żeby pojawiła się w księgarniach. 120 książek, które będę musiała zapakować, każdą osobno, pójść na pocztę, nakleić znaczek, jednym słowem nie tylko zrzec się dochodu ze sprzedaży 120 książek, ale jeszcze wykonać kawał solidnej pracy. Po stronie czytelnika wystarczy tylko wyjąć kartę z kodami, kliknąć w zakładkę „książka + podziękowania – 50 zł” i zrobić szybki przelew, nie ruszając się z domu. Proste, tylko jak znaleźć 120 chętnych do kupienia książki osób? Jeśli ktoś ma pomysł, to ja chętnie wysłucham.

LEVANTE

Fot okładkowe Rafał Meszka

Dodaj komentarz